Cytat za „Rzeczpospolitą”: W piśmie do episkopatu, do którego dotarli dziennikarze gazety minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski przekonuje duchownych, że „nie ma furtki dla małżeństw gejowskich”.
Po raz kolejny w sposób naoczny, per facta concludentia, politycy nasi pokazali, kto naprawdę w Polsce rozdaje karty. Nie wyobrażam sobie, aby odbyło się to bez wiedzy Tuska, a na pewno już za jego następczą akceptacją, ponieważ niewątpliwie na ten skandaliczny dowód służalstwa swojego podwładnego wobec nowego Komitetu Centralnego PZPR nie zareagował.
Jest to także dowód naiwnej wiary, że takie zachowanie, uwłaczające przedstawicielowi państwa, dla żartu nazywanego u nas często „suwerennym”, może temu politykowi cokolwiek zagwarantować ze strony kościoła. Kościół w całej swojej historii organizacji politycznej i państwowej jednoznacznie pokazał, że on tylko bierze, nigdy nie daje i żadne wazelinowanie się polityków nie ma wpływu na jego preferencje. Kościół nie ma przyjaciół, na tylko swoje interesy i są one jak najbardziej z tego świata.
Marszałek Piłsudski takiego ministra popędziłby natychmiast precz z posady, ale on był mężem stanu, a obecni politycy (od lewa do prawa) to kundle stanu, którzy ślinią się na widok fioletowych facetów poprzebieranych za baby i na ich widok natychmiast lecą lizać ich po łapach.
W roku 1933 ówczesny biskup polowy WP, niejaki Gall, odmówił prowadzenia konduktu żałobnego w czasie pogrzebu jakiegoś wiceministra, leguna i generała, z tego powodu, że zmarły był przechrztą. Zmienił on, tak jak i sam Piłsudski, wyznanie na luterańskie w celu pozbycia się starej żony i nabycia nowej.
Ten przejaw niesubordynacji biskupa-generała, Marszałek, nota bene w rozmowie z innym „chłopakiem z ferajny”, biskupem Gawliną skomentował tak:
- Nazywam go świnią i to plugawą. Księdza Galla mogło to spotkać, że każdy oficer miał prawo bić go po pysku i ja nie mógłbym wobec takiego faktu wyciągnąć konsekwencji, taki czyn byłby bezkarny.
Nie jestem zwolennikiem „bicia po pysku” nikogo, nawet biskupa, który sobie na to zasłużył, ale przyznać muszę, że Pan Marszałek jest to postać zdecydowanie formatem odbiegająca od współczesnych odpowiedników. Dzisiaj każdy prezydent, czy premier, z Kwachem na czele, prędzej odgryzłby sobie język i nawalił w portki ze strachu, niżby zwrócił najdelikatniejszą nawet uwagę facetowi w fioletowej kiecce.
Ciąg dalszy tej historyjki jest jeszcze bardziej pouczający. Po powrocie z pogrzebu do GISZ-u wezwał Marszałek do siebie dyrektora Departamentu Kadr. Był to wówczas zwykły major (obecnie na pewno generał i to co najmniej dwudziestosiedmiogwiazdkowy), któremu nakazał przygotowanie rozkazu odwołania Galla z funkcji biskupa polowego. Na uwagę majora, że trzeba na to zgody Watykanu polecił mu przygotowanie odpowiedniego wystąpienia.
Po kilku tygodniach major zameldował Marszałkowi, że Watykan nie wyraża zgody. Wtedy Piłsudski rozkazał majorowi wstrzymać wypłatę poborów dla wszystkich kapelanów i wydatki na utrzymanie miejsc kultu w wojsku. Na nieśmiałe pytanie majora, co ma robić, jeżeli będą interwencje odpowiedział krótko:
- Nie reagować, nie płacić!
Jak sądzicie, ile Watykanowi zajęło podjęcie właściwej decyzji? Zgoda przyszła natychmiast i oczywiście nie miało to żadnego związku z utraconą kasą. Jak wiemy kościół brzydzi się dobrami doczesnymi.
Trzeba przyznać przy okazji, że poetyka panamarszałkowych wypowiedzi była jedyna w swoim rodzaju. Do posłów w Sejmie potrafił się zwrócić następującymi słowy:
- Wam kury szczać prowadzać, panowie posłowie, a nie polityką się zajmować!
Abstrahując od faktu, że o ile wiem z lekcji biologii, to kury w ogóle nie szczają (jakoś tam inaczej załatwiają te sprawy), to trafność tej oceny uderza swoją „oczywistą oczywistością”. Patrząc na współczesny Sejm nasi dzielni i hołdujący tradycji posłowie starają się za wszelką cenę dorównać swoim przedwojennym kolegom i gdyby Marszałek zjawił się dzisiaj w Sejmie, mógłby bez wątpienia sam siebie zacytować.
Większość naszych współczesnych polityków to takie madame Sans-Gêne polskiej sceny politycznej. Z tą wszakże różnicą, że ta kobieta będąca z pierwotnego zawodu oberżystką i praczką w rzeczywistości okazała się świetnym zwierzęciem politycznym, o tyle z nimi jest jakby na odwrót.
A drugiej strony to może pan Kwiatkowski postąpił racjonalnie, w końcu zadawał pytanie grupie zawodowej, w której środowisko gejowskie ma zdecydowaną nadreprezentację. A wtedy można by przyjąć, że nie był to akt polanego wazeliną serwilizmu, a jedynie konsultacje środowiskowe.
Każdy może wybrać sobie opcję według uznania, taka u mnie panuje demokracja.
Centus